(…) Oficjalny debiut – jak sam zauważyłeś – nie odniósł spektakularnego sukcesu.
Pamiętam, jak jechaliśmy do Poznania, żeby podpisać kontrakt z My Music; myśleliśmy, że chwyciliśmy Pana Boga za nogi. To tylko pokazuje, jak byliśmy niedoświadczeni…
W tamtych czasach dążyło się do wydania na legalu, ponieważ stwarzało to szansę, żeby uczynić z rapu drugie źródło dochodu, ale nawet nie marzyłem, że zacznę żyć wyłącznie z rapu. Moim marzeniem było za to zbudowanie fanbase’u. Chciałem mieć dla kogo nagrywać i zrzucić z siebie męczące poczucie, że wciąż się gdzieś przebijam. Chciałem, żeby muzyka stała się naturalną częścią mojego życia. Chciałem wreszcie pokazać, że lata pracy nie pójdą na marne – choć jestem takim człowiekiem, który jest skłonny uświęcać proces; niezależnie od tego, jakie przyniesie rezultaty. Wystarczającą wartość miał dla mnie sam fakt podjęcia się pewnego wysiłku i świadomość, ile mnie to kosztowało, czego musiałem sobie odmówić, czego nie przeżyć.
Wydaliśmy „W stronę zmiany”, o której to płycie z perspektywy czasu można powiedzieć, że chcieliśmy na niej upchnąć za dużo wszystkiego, niemniej w dniu premiery byliśmy z niej zadowoleni i wiązaliśmy z nią nadzieje. Tymczasem okazało się, że nic z tego nie ma. Cała ta droga, którą przeszliśmy i która już – mogłoby się wydawać – do czegoś prowadziła, zaprowadziła nas donikąd. Stwierdziliśmy, że dajemy sobie spokój, a dalsze nagrywki będziemy traktować wyłącznie w kategorii hobby.
Los był wobec nas niesprawiedliwy, lecz z drugiej strony byliśmy przygotowani na taką ewentualność, robiliśmy w międzyczasie inne rzeczy, więc nie było dramatu. Byłby – ale kilka lat wcześniej. Gdybym wtedy musiał na przykład skupić się na utrzymaniu rodziny, co przerwałoby mój szaleńczy rajd – byłby dramat. Po „W stronę zmiany” czułem, że zrobiłem wszystko, a reszta jest poza mną. Nie ma co się obrażać. Wychodzę z założenia – choć buntuję się przeciwko niemu – że jednym się udaje, a drugim nie. Dlaczego miałbym wymagać, żeby udało się akurat mnie?…
Pamiętam jednak silną frustrację i kiełkujące we mnie ziarno zawiści w momencie, kiedy wybijali się z podziemia Małpa, Te-Tris czy W.E.N.A., podczas gdy ja byłem w dupie i mogłem tylko patrzeć dziewczynie i rodzicom w oczy, mówiąc: „Tak bywa”… Dusiłem to w sobie, ale czułem się… oszukany. Na YouTube’ie można znaleźć nagranie z TED Talks, na którym przedstawiono eksperyment z dwoma małpami. Obie są w klatkach, ale jedna z nich dostaje winogrona, a druga – plasterki ogórka. Ta druga zaczyna wariować – bo niby dlaczego ma dostawać coś gorszego, skoro jest taka sama i siedzi w takiej samej klatce?… Ja byłem w podobnym położeniu. Pierwszy raz w życiu miałem w sobie tak niedobre emocje, ale wiem, że były one potrzebne i że musiałem je przerobić, usilnie dążąc do tego, by odegnać od siebie uczucie upokorzenia.
Powiedziałeś, że po „W stronę zmiany” dalsze nagrania z B.O.K. mieliście zamiar traktować wyłącznie jako hobby. Ciekawe jest to, że mimo wszystko nadal chciałeś tworzyć. Wielu by na twoim miejscu dawno odpuściło – po tylu latach robienia muzyki i nieosiągania z tego tytułu w zasadzie żadnych wymiernych korzyści…
Tu się pojawia interesująca kwestia: mianowicie niemal wszyscy faceci w mojej rodzinie byli lub są osobami, które dość długo szukały swojej drogi. Od pokoleń funkcjonowało u nas przeświadczenie, że Jaruszewscy długo dojrzewają. To mnie ratowało. Poza tym miałem poczucie, że mam coś wyjątkowego do przekazania i że jestem jednym z niewielu raperów na scenie, którzy poruszają istotne w moim mniemaniu tematy. Czułem też, że mam prawo, żeby na tej scenie zająć swoją pozycję. Ze swoim etosem pracy mogłem pretendować do tego z czystym sumieniem, bo wiedziałem, że mało kto włożył w rap tyle zaangażowania, co ja. I ostatnia rzecz, najmniej chlubna i egoistyczna: cały czas tworzyłem, bo byłem przekonany, że jeśli będę robił cokolwiek innego, to nie będę do końca szczęśliwy i nie zrealizuję w pełni swojego życia.
Postanowiłeś przycisnąć po raz ostatni. W szafie nagrałeś płytę, którą zamierzałeś wydać w podziemnym obiegu. Płytę, która zmieniła twoje życie i która po latach została okrzyknięta Albumem Dekady.
Po „W stronę zmiany” wrzuciłem na YouTube kilka luźnych numerów – takie jak „Za bardzo” – które wykręciły spoko liczby. Trafił na nie Miuosh i zaproponował mi wydanie płyty w Fandango Records. „Co mi szkodzi?” – pomyślałem. Nie nastawiałem się absolutnie na nic, nad niczym się nie zastanawiałem, natomiast byłem bardzo zmotywowany, żeby na zamknięcie zrobić jak najlepszy album. Skoro miała to być ostatnia płyta, to chciałem zrobić ją na swoich bitach. „Pollocka” nagrałem do swojego bitu. Mało tego – mieliśmy już gotowy klip do tego numeru i dopiero na kilka dni przed premierą BobAir zrobił remix. To był pierwszy singiel promujący „Wilka…”; zmienił bieg historii. Gdybyśmy zostawili mój bit, który był mega średni, wszystko mogłoby się potoczyć zupełnie inaczej… [Czytaj dalej]