Fu: Muzyka była moim przeznaczeniem

Fu | wywiad | "To nie jest hip-hop. Rozmowy VI"
fot. Jacek Baliński

Następny rok wspominałeś w tytułowym utworze na płycie „Retrospekcje”: „Dziewięć siedem rok, pragnąłem więcej kapuchy / Wybrałem odpowiedni krok, odpowiednie ruchy / Chciałem mieć markowe ciuchy, air maksy buty”.

Wtedy zacząłem stawiać pierwsze poważniejsze muzyczne kroki. Pierwsze koncerty, wyjazdy z Molestą… Tam gdzie Molesta, tam był i ZIP Skład. Pierwszy gruby koncert, na który pojechałem, to festiwal w Białymstoku w 1998 roku. Występowali tam Kaliber 44, Thinkadelic, Tuwandaal, Wzgórze… Tam też poznałem Olsena, który zaprowadził później całą naszą ekipę na jakąś domówkę. Zagraliśmy przed Molestą trzy numery: „Czas wtedy staje” Fundacji, „Opartą na faktach rymonację” Ko1Fu i „Bez refrenu” TPWC. Były one już w miarę znane, bo pochodziły z „Produkcji – Hip-Hop” Volta. Podejrzewam, że mogliśmy zagrać też pierwszą wersję „Być sobą”, która znalazła się później na „Chlebie powszednim”…

Wiele osób „doradzało” mi: „Nie idź tą drogą, nic z tego nie będziesz miał! To jest chwilowa zajawka!” – ale ja postawiłem na jedną kartę. Wiadomo, że wtedy nie mówiło się wprost o pieniądzach, ale każdy robił to z myślą, żeby mieć z tego hajs; od początku to było jasne. Za darmo koncertów nie graliśmy… Były jednak momenty, że mogłem zejść na złą drogę, bo na Śródmieściu w latach dziewięćdziesiątych mnóstwo moich kolegów parało się jak nie dilerką, to kradzieżą; to była normalka wtedy. Moi rówieśnicy i ciut starsi koledzy, którzy zaczęli zajmować się na przykład kradzieżą samochodów, mieli kupę siana, najlepsze ciuchy, byli obwieszeni złotem. Dziś zupełnie inaczej na to patrzę, ale wówczas ci ludzie byli dla mnie autorytetami. Megaautorytetem był dla mnie także mój starszy o dwa lata brat, który, podobnie jak wielu innych, parał się kryminałką i dużo mi pomagał. Miał trochę wspólnego z mafią pruszkowską, z mokotowskimi bardzo dobrze się znał; dzięki temu poznałem wysoko postawione osoby z półświatka. Przyjacielem naszego domu był na przykład Florek, prawa ręka Pershinga; przyjeżdżał do nas na obiady, mama go lubiła.

Nieraz głupie rzeczy robiłem, ale zawsze głos rozsądku podpowiadał mi, że to nie jest dobre i że nie nadaję się do tego. Nie widziałem siebie w przyszłości zamkniętego w klatce. Poza tym od zawsze ciągnęło mnie do muzyki – od kiedy w 1992 roku po raz pierwszy zobaczyłem „Yo! MTV Raps”; kolega zgrał mi na VHS odcinek, w którym Das EFX promowało „Dead Serious”. Już wtedy miałem w głowie myśli, żeby zostać raperem. To była jeszcze fatamorgana, coś nieosiągalnego, ale wiedziałem, że prędzej czy później zajmę się rapem. Na prawie każdym rodzinnym zdjęciu z tamtego okresu jestem w słuchawkach! Zasypiałem ze słuchawkami na uszach, rano szedłem do szkoły ze słuchawkami, w szkole uwagi, że Łukasz słucha muzyki na lekcjach… Słuchawki cały czas były ze mną, non stop padały mi baterie w walkmanie. Minęło trochę czasu – i w 2001 roku zagraliśmy support jako ZIP Skład przed Das EFX… Marzenia się spełniają!

Mało osób wie jednak, że zanim zawiązał się ZIP Skład, nagrywałeś z nieco zapomnianym już Deusem…

…a jeszcze wcześniej zdarzało mi się trochę rapować na imprezach hiphopowych, które w środy w Hybrydach grał Volt; był wolny mikrofon, więc wychodziłem na scenę z kumplami. Z Deusem natomiast kojarzyliśmy się ze szkoły, a bliżej poznaliśmy się dzięki wspomnianemu już Rychowi, z którym się bujał i który był przyjacielem ZIP Składu. Deus miał sprzęt, mikrofon, jakiś program. Najpierw nagrywałem tylko z nim, a później wciągnąłem w to jeszcze Korasa. Pamiętam, jak kiedyś odwiedziliśmy Ceube z Trzyha, żeby zrobił nam bit. Zawiozłem mu na Mokotów winyl Milesa Davisa, żeby go posamplował. Strasznie mi tę płytę porysował; wkurwiłem się trochę, bo to była płyta mojego ojczyma i mówiłem Ceubinie, żeby uważał (śmiech). Pozostałe teksty – przedstawialiśmy w nich naszą rzeczywistość na Śródmieściu – rapowaliśmy pod riddimy, które kupowałem na winylach w legendarnym sklepie Hey Joe, za kinem Relaks.

W końcu nasze drogi się rozeszły, bo Deus chciał inny klimat, ja z Korasem inny. On miał zajawkę na lajtowy rap w stylu De La Soul czy The Roots, a nas interesowały surowsze rzeczy: Nas, Mobb Deep… Nagraliśmy łącznie około dwunastu numerów, ale wszystko to gdzieś poginęło; szkoda. Kilka z nich miałem okazję puścić Ponowi i Włodiemu, jak ich poznałem na wakacjach w Jastrzębiej Górze w lipcu 1997 roku. Panowie przyjechali razem z moimi serdecznymi kolegami Szadokiem i Hrabią ze Śródmieścia. Włodi ocenił, że to jeszcze nie to i że muszę trochę poćwiczyć – i wtedy wtrącił się Pono, który powiedział, że jemu się podoba, szczególnie zwrotki Fu! Byłem taki zadowolony…! Dużo dla mnie znaczyła ta pochwała; była zachętą do dalszych działań… [Czytaj dalej]